Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja go powstrzymam od tego, panie gubernatorze — zawołała pani Blanche. — On jest dużem dzieckiem i ja nim pokieruję!
— Moja rada, póki nie zapóźno — poniechać zamiaru zamieszkania z tym murzynem, a nawet wyrzec się widzenia się z nim! — powiedział gubernator. — Damy pani bezpłatny przejazd do Marsylji, a pani nigdy tego nie pożałuje. Wdzięczna pani nam będzie!...
Kobieta podniosła się i odrzekła stanowczym głosem:
— Ja chcę widzieć swego męża, panie!... Gdzie mam pójść?
— Niech pani ukryje się za tą draperją — mruknął gubernator, wznosząc ramiona. — Zaraz go tu przywiodą.
Zadzwonił i włożył okulary.
Po chwili wszedł p. Gaillard, za nim dwuch szauszów i na końcu olbrzymi murzyn, o szerokiej, bezczelnej twarzy i roześmianych, chciwych oczach.
Zatrzymał się na progu i po wojskowemu przyłożył dłoń do czoła.
— Weteran wielkiej wojny, kawaler medali, sierżant 7-go pułku strzelców senegalskich... — zaczął łamaną francuszczyzną raportować ochrypłym głosem.
— Keramusa-Keita, chodź tu bliżej! — rozkazał gubernator.
Jednym skokiem Murzyn był już przed biurkiem.
Gubernatorowi mimowoli błysnęła myśl:
— Ten to mógł się podobać kobiecie...