Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wpiła się ustami w wargi zdumionego Duquesna, aż uczuł zimno i twardość jej zębów na swoich zębach, tuliła się do niego całem ciałem i szeptała, omdlewająca i bezsilna:
— Kocham ciebie... kocham — weź mnie, uczyń ze mnie niewolnicę, psa, ostatnią z ostatnich posługaczek w twoim domu, boś ty pan mego serca, słońce mojej duszy, jasny, promienny dzień mego życia... Weź, weź mnie!
Duquesne może po raz pierwszy w życiu czuł się bardzo zakłopotany wobec tej dzikiej dziewczyny.
— O, nie, — myślał — żadnych romansów! Najpierw nóż, a później miłość? Takich oświadczyn miłosnych wcale nie uznaję!
Lecz dziewczyna szalała, odchodząc od zmysłów, porwana wichrem namiętności, zwierzęcej, nieokiełznanej.
— Jam Adżaż, to znaczy — huragan. Jak huragan przemkną dnie i nocy naszej miłości! O wszystkiem zapomnisz przy mnie, nic nie będziesz czuł, nic nie usłyszysz. Tylko słowa miłości, tylko płomień we krwi...
— Co tu robić? — myślał Duquesne, aż wpadł na pomysł i rzekł surowym głosem:
— Krew między nami padła. Nic z naszej miłości, dziewczyno!
Adżaż zwinęła się jak polny kwiat, gdy tchnie nań żarem pożar stepowy, skuliła się, zarzuciła zasłonę na twarz i w milczeniu, nie oglądając się odeszła.
Duquesne już nie powrócił do domu: posłał od sklepikarza po swoje rzeczy i odjechał, my-