Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Arab zaczął powtarzać za muezzinem tytuły Boga, którego oblicze oglądał Prorok, przed wiekami żyjący na pustyni i kreślący „suraty“ świętej księgi prawa.
Żyjący na pustyni...
Pustynia!... Przecinają ją teraz setki samochodów białych ludzi... Gdzieś tam biegnie nawet kolej z łoskotem, hukiem i tętnieniem kół żelaznych i ciężkich łańcuchów... Anglicy i Francuzi od wschodu do zachodu słońca potrafią przelecieć nad pustynią, chociaż karawany beduinów tracą na to kilka dni! Allahu sprawiedliwy! Przez pustynię biegną głębokie transze otoczone płotami z drutu kolczastego, tkwią mogiły poległych na wojnie, widnieją wyrwy i doły, pozostałe po wybuchających pociskach... Dróg bezpiecznych bronią posterunki policji angielskiej.
Pustynia umarła, przestała istnieć... Prawo jej zostało pogwałcone na zawsze, rozwiane, jak opary poranne na szczytach Hauranu.
Allah w milczeniu spogląda na to?
A więc... a więc prawo Proroka nie było prawem Allaha?
Święta księga napisana została dla dobra ludzi pustyni... Z jej śmiercią umarła księga... Należy wykreślić z niej to, co już zmurszało i odpadło, jak suchy liść...
Krążą wieści, że w Turcji „ulema“ i postępowi mułłowie przeglądają prawo zawarte w Koranie, że w „medrese“ już inaczej uczą młodzież turecką... że prawo Proroka zostanie... odświeżone!