Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Śmiałą, ściągłą i spokojną twarz, nieco przydługą i zakończoną czarną, starannie postrzyżoną brodą, zdobiły duże, pełne powagi oczy, zamyślone i rozmarzone.
Czyniąc „salam“, wojownik druzyjski rzekł urywanym od szybkiego pędu głosem:
— Jestem Ibrahim Atrasz, syn Selima, wielkiego szeicha Druzów; przybywam w poselstwie do emira Feisala-ben-Huseina Ibn-Ali, wodza prawowiernych!
Dostojny jeździec skinął ręką na znak powitania i rzekł:
— Stoisz przed emirem, mumenie...
Ibrahim zeskoczył z konia i rękami dotknął strzemienia Feisala mówiąc:
— Niech Allah wszechmocny przedłuży w nieskończoność dni twoje, wielki panie, i niech myśli twoje uczyni myślami swojemi!
— Z czem przybywasz, szlachetny szeichu?
— Z jednem pytaniem, wielki, potężny emirze... — szepnął lbrahim.
— Niech posłyszę... — padła odpowiedź.
— Druzowie z gór Hauranu i Dżebel Druz pragną wiedzieć o zamiarach twoich, wielki emirze.
— Powiedz im, — rzekł Feisal, — że syn szeryfa Mekki, Huseina-Ibn-Ali, emir Feisal postanowił uczynić tak, aby cień zielonego sztandaru Proroka Allahowego okrył Syrję od Alefa do południowych uskoków Dżebel Druz, Palestynę, Mezopotamię, ziemię na wschód od Martwego morza leżącą i spuściznę potomków Mahometa... La Illa Illah Allah, Allah!...