Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchaj, sidi, — rzekł Berber, poufale kładąc na ramieniu Francuza swoją twardą dłoń. — Dziś w nocy płyniemy z bratem na połów makreli[1]. Idą ogromną ławicą... Chcesz wyruszyć z nami? Przed świtem powrócimy do domu... Znajdziesz w tych rybach dużo raczków i robaków przeróżnych... A i nam trochę dopomożesz przy wyciąganiu sieci...
— Popłynę! — zawołał uradowany Alfred. — Dawno chciałem widzieć połów ryb...
Zaczął przygotowywać się do wyprawy, zmienił ubranie i pobiegł do sklepikarza, aby naprędce coś przetrącić na noc.
Gdy powracał, na rogu ulicy ujrzał niewieścią postać, szczelnie z głową owiniętą w burnus. Mrok już zapadł, więc, mijając kobietę, nie starał się nawet zajrzeć jej w oczy, co stale robił z przyzwyczajenia, nawykły do paryskich obyczajów.
Minął więc stojącą postać i szybko szedł do domu.
Nagle usłyszał kroki poza sobą i cichy okrzyk:
— Sidi, stój!
Zatrzymał się i zdumiony czekał na biegnącą ku niemu kobietę.
— Nie płyń dziś w nocy z rybakami!... — szepnęła, chwytając go za rękę drobnemi, gorącemi dłońmi. — Nie płyń!
— Dlaczego? — zapytał, wznosząc ramiona.
— Jedź natychmiast do Port Say, lecz nie płyń! — nalegała kobieta.

— Dlaczego? Mów! — szepnął, pochylając się ku niej.

  1. Poszukiwana na konserwy ryba morska.