Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Objęła młodego szeicha za szyję, szeptała długo, groźnie i namiętnie, objaśniała, przekonywała i błagała, powtarzając coraz częściej:
— Idź do Feisala, emira prawowiernych! Złącz z nim życie i losy swoje! On jeden wie, do czego dążyć należy i co czynić, aby sztandar proroka powiewał dumnie, a sława Arabji zajaśniała jak dawniej, gdy na odgłos jego imienia drżały inne ludy!...
Młodzieniec siedział zasłuchany, czując przy swej piersi bijące serce pięknej Naidy, i nie spostrzegł, że jej cienkie ręce, weżowemi ruchami ślizgały się, szukając w jego kieszeniach ukrytego listu...
Wreszcie pochyliła się do ziemi i rzekła pokornym głosem:
— Panie mój uwielbiany! Spocznij na tem łożu. Zdejmę obuwie twoje, aby wypocząć mogły strudzone stopy...
Znowu nic nie spostrzegł Atrasz rozkochany, płonący, a tymczasem tancerka szybko i zręcznie obejrzała zielone, haftowane srebrem buty górala.
Nic nie znalazła w nich...
Wyślizgnęła się z izby i powróciła, niosąc na tacy filiżankę kawy.
Z pokłonem niewolnicy pokornej podała ją Ibrahimowi.
Wychylił napój i wyrzęził przez zaciśnięte zęby głosem stłumionym, urywanym:
— Czekam na ciebie, Naido, jak na błogosławieństwo Proroka...