Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieku stanowisko. I oto stojąc przed tym żywym archiwum myśli rewolucyjnej w Rosyi, byłem okropnie zażenowany... Czułem, że oto za chwilę brama więzienna się otworzy i przez długie lata mieszkać będę pod jednym dachem, żyć jednym życiem z ludźmi, których moja wyobraźnia młodzieńcza otoczyła blaskiem chwały, aureolą męstwa, szlachetności i męczeństwa. Zestawiałem w duszy ich wielkość z moją nicością i nie mogłem nie stawiać sobie zapytania, jak przyjmie mię to środowisko wielkich, jak się będę czuł w tym środowisku? Uspokajałem samego siebie tym, że spotkani przedtym Karyjczycy ani razu nie dali mi poznać ani poczuć swej wyższości. Nie wiele to pomagało. Rozumiałem, że to były tylko przelotne spotkania z pojedyńczemi osobnikami, a tu lata całe żyć będę musiał z całym ogółem Karyjczyków, uosabiającym w sobie kwintesencyę ówczesnej myśli rewolucyjnej w Rosyi.
Myśl, że za chwilę wrota więzienne na długie lata zatrzasną się za nami, nawet nie przychodziła nam do głowy. Owszem, byliśmy niejako zadowoleni, żeśmy nareszcie „osiągnęli cel“. Z dnia na dzień zmieniające się warunki podróżowania w zależności od składu konwoju i od naczelników etapu, męcząca droga i bardzo często zupełne nieprzewidziane starcia z władzą, ciągłe sąsiedztwo i obcowanie z kryminalistami, hałas, brud, smród, wreszcie od stycznia do listopada trwająca pielgrzymka z więzienia do więzienia, z etapu na etap, tak zmęczyły i zdenerwowały nas, że „martwy dom“ na Karze wydawał się na niemal, że rajem.