Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niewiadomo dobrze gdzie są, tylko czasem krzyk strachu się rozlegnie i wydaje się, jakoby ktoś przepadł.
Przestronniej robi się chwilami.
— Kiedyś dopiero cała gromada przepadła!
Słyszę głos jakiś tępy, zaaferowany, a twardy.
— Eee nie! — odpowiadam — Nie! Pewnie jeno poszli na bliższe ścieżki...
— Taaak? — dziwi się ktoś koło mnie.
Słyszę szmer zmieszanych głosów, żywą rozmowę.
— Nowe ścieżki... bliższe ścieżki...
Śmiechy wybuchają, szepty szemrzą.
Powstały „nowe, bliższe ścieżki“. Narodziła się nowa prawda. Czuję, że jestem obecny na chrzcinach nowej prawdy. Wiem do jakiej wejdzie klasy prawd, działu, widzę jakieś widowisko, jakby w teatrze, słyszę jakąś muzykę, głos mowcy. A wszystko to, jak we śnie nie jasno, ale pewnie znaczy: „Bliższe ścieżki“. Narodził się symbol nadziei.
Kto to uczynił we mnie, myślę.
I jak we śnie, wiem zaraz: Tęsknota.
Ciemno. Przez chwilę nie widziałem ciemnośc, zajęty wraz z nimi nowem kłamstwem, ale teraz... boli.