Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wówczas... czuł moc teraz... czuł w sobie nakaz...
Zerwał się i rzucił na zapatrzoną.
Wymierzył cios potężny w jej kolano... i padł na ziemię. Pięść jego nie trafiła na ciało.
Wstał.
U stóp jego leżała siwa suknia Doli... Na trawie zaś, poczwarne jakieś błyszczały kwiaty, czy oczy...
Wpatrzył się w nie...
Rozpływały się wyraźnie[1] zachodziły mgłą, wsiąkały w ziemię...
Gdy tak stał zapatrzony, uczuł nagle, że go ramię czyjeś obejmuje.
Podniósł oczy i ujrzał pochyloną nad sobą twarz anioła ciszy wieczornej.
Anioł podparł silnem ramieniem chwiejącego się z wysiłku walki i przerażenia i rzekł cichym, śpiewnym głosem:
Oto nadszedł czas odpocznienia... chodź pracowniku wierny pożywać wieczerzę po dniu znojnym. Otwarte są ogrody pańskie dla spracowanych na polu jego“.

Uczuł, że na oczy mgła mu spada jakaś przej-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; przed lub po słowie wyraźnie brak przecinka.