Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chwila... i cofnął się, uśliznął, przegrał i pchnięty potężnie, spadł.
Uczuł znów pod skrzydłami ciepłe, gęste, powietrze kręgów przyziemnych.


∗             ∗

— I mówią — prawił stary, że tylko wielka determinacya z nóg ją powalić zdoła... Choć znowu... pamiętam... ha... moiściewy, któż ta odgadnie co lepiej... Jemu, nieborakowi, nie na najlepsze wyszło...
Obciosywał siekierą kawałek drzewa na orczyk i słuchał starych.
Ale, nie wiedział, o co im idzie. Myślał. Myślał, że wszystko, co się rusza na świecie, rusza się za pomału.
Prędzej! Prędzej! Jak wówczas!... Ach!
Sama wola... czuł, samo jeno: „CHCĘ“ ...samo to, miało moc pochłaniania przestrzeni, zbliżania rzeczy odległych usuwania blizkich zjaw.
CHCĘ... i gwizdał koło uszu wiatr...
CHCĘ... i ziemia stawała się małą połyskliwą kulką... Gdzieś, pod nogami znikały niebiosy i czerwieniały gwiazdy najzłotsze.
Mrok zapadł. Wstał spostrzegłszy teraz dopiero, że nic nie widzi i że cała robota na nic.
Hej! Na świat! Na świat!