Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dni, afisz dotrzymywał, co obiecywał, chwalono sobie tedy pobyt i pisywano co dnia masy kart z widokami. Ach tak... to jedno chybiło trochę... widoków nie było prawie żadnych skutkiem owych chmur pod nogami... Ale to nic... nie każdy może przecież sobie pozwolić na luksus pobytu w tak modnej instytucyi, więc można sobie wobec znajomych radzić widokami... fantazyjnemi... od czegóż malarze hotelowi...
Skrajne organy lewicowe usiłowały z samego zaraz początku popsuć kurs „Ideałek“, zniechęcić publiczność do kupowania tych walorów... pewnego zaś agenta, pewien redaktor zrzucił z pewnych schodów, przyczem pewne, a znaczne pieniądze rozsypały się... i t. d... No, ale nie wszyscy redaktorowie byli tak nieokrzesani.
Pisma wymienionego gatunku wiele szkody nie robiły, jako ich klienci hotelu nie czytywali wcale. Nie przeszkadzało im to jednak pisać dalej w tym guście:
„Wieprz kapitału pasie się ciągle na świętych stokach, pomyje oblewają dalej głazy zroszone krwią pokutników“.
Inaczej myślał dyrektor zakładu zarazem główny promotor i twórca pomysłu samego... podobnie jak on myśleli wszyscy, a jeśli byli