Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/211

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Rzekł i jakby zdziwił się znowu, że przemawia do wody, jak do żywej istoty.
    Ale zdziwienie nie było wielkie.
    — Nieprawda, nieprawda! odparła woda. — Mówisz tak jak cię nauczył urlop... jak cię nauczył rozum zmętniały nad aktami wyzierający w lecie na świat boży...
    To wszystko nieprawda!
    Tak mówiła woda.
    — A jakże mam mówić inaczej? — spytał.
    — A wiesz kto tego rozumu nauczył ludzi twej sfery, skąd wzięły go, wszelkie urlopy od początku świata udzielane urzędnikom wszelkich ras i wieków?
    — Nie wiem! — westchnął z pokorą, iście nie siódmej rangi.
    — Nauczył ich tego mój brat CHLEB!
    — Aaa! Wiem. Do tego nie trzeba wielkiej filozofii!
    — Tak? A mnie się zdaje, że dużo większej, jak twoja.
    — Phi! No naprzykład!
    — CHLEB, jestto wszystko, co mówi: Stój! Milcz! Giń!
    WODA, to wszystko, co mówi: Idź! Drżyj! Płacz! Czyń!