Strona:F. Mirandola - Sztuka a lud.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

licho. Zna go też jako owo piekło, kędy za zarobkiem pójdzie, gdy klęski elementarne, własna niezaradność, lub inne nieszczęście wypędzą go ze wsi, wytrącą z rąk czepigi pługa, lub motykę. Ale duszy miasta, tęsknot ludzi stłoczonych w jego murach ich nadziei i wiar, ich walk o jutro, najczęściej nie zna.
A w mieście żyją dziesiątki tysięcy ludzi, stłoczonych na małej przestrzeni, zamkniętych jakby w więzieniach, w wielopiętrowych gmachach, jedni ponad drugimi, pod ziemią głęboko w suterynach i wysoko nad ziemią, wiodą życie gorączkowe, nie widząc ani nieba, ani słońca, ani zieloności. Zmuszeni ciągle wytężać uwagę i baczyć na wszystko, by utrzymać się w ciężkiej walce o byt, zmuszeni do ciągłego wyścigu o lepsze z licznymi współzawodnikami, wykształcili swe zdolności intellektualne, wytworzyli inną, choć bardzo jednostronną, i pozornie tylko doskonalszą rasę, ludzi rozumu. I z tego wynikła głęboka różnica między mieszczuchem a chłopem, między wsią a miastem. Zarówno jednak mieszkaniec wsi jak i miasta, cierpi na dysharmonię w wykształceniu swych władz dusznych.
Zakopany głęboko pod ziemią w suterynach, pracujący po całych dniach w kurzu, dymie i zaduchu robotnik fabryczny, urzędnik zgarbiony nad aktami w mrocznej kancelaryi, konduktor tramwaju stojący przez kilkanaście godzin dziennie na trzęsącej się wśród zgiełku i zgrzytu podłodze wozu, praczka dławiąca się cały dzień wyziewami mydła i pary, dzien-