Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku Dorincourt, a ma oprócz tego kilka innych i dóbr bez liku. Mój tatuś był najmłodszym jego synem i ja nie byłbym ani lordem, ani hrabią, żeby tatuś żył. No, i tatuś nie byłby lordem i hrabią, żeby żyli starsi jego bracia. Ale tak się stało, że wszyscy pomarli, a dziadunio przysłał po mnie, abym jechał do Anglii i tam na zamku z nim mieszkał.
Pan Hobbes słuchał uważnie i robiło mu się coraz goręcej, co chwila wyjmował chustkę z kieszeni i spocone czoło ocierał. Zrozumiał już teraz, że te nadzwyczajne rzeczy były czystą prawdą. Spoglądał na dziecko, siedzące na pudełku, jak zwykle, nie dostrzegł w niem jednak najmniejszej zmiany; było to i dziś toż samo poczciwe, niewinne, miłe dziecko, w tym samym garniturku z czarnego korciku, w krawatce amarantowej. Dziwny zamęt powstał w głowie zacnego kupca, nie mógł pogodzić wyobrażeń — swoich o arystokracyi z postacią tego malca, który był przecież jej przedstawicielem... A z jaką on prostotą o tem wszystkiem mówił, ani myślał się pysznić swojem wyniesieniem, przeciwnie, zdawał się niem upokorzony. Pan Hobbes otarł znowu czoło chustką i spytał:
— Jakże ty się teraz nazywasz?
— Dotychczas nazywałem się po prostu Cedryk Errol, teraz pan Hawisam powiada, że jestem lord Fautleroy. Gdym wszedł do pokoju,