Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się potok słów gwałtownych, miotała się, jak nieprzytomna, w bezsilnym gniewie i wściekłości. Dik pamiętał dobrze te napady, których nieraz bywał świadkiem w domu brata; nie mógł wytrzymać i zaczął szydzić ze złośnicy na sposób uliczników, czem wcale jej nie ułagodził. Ben stał nieruchomy przy oknie, nie chciał ani widzieć, ani słyszeć tego, co się działo. Nareszcie, gdy wrzaski ucichły nieco, zbliżył się do pana Hawisama i rzekł spokojnie i poważnie:
— Mogę przysiądz przed Bogiem i przed każdym sądem, że tę kobietę poznałem, że była moją żoną, a nie mogąc wytrzymać w pożyciu z nią, zgodziłem się na rozwód i z oczu ją straciłem. Ojciec jej uczciwym jest człowiekiem, żyje dotąd i niegodziwa ta córka dużo mu przyczyniła zgryzoty. Onby ją także poznał i prawdę słów moich zaświadczył.
Po chwili milczenia odezwał się wreszcie do kobiety i mówił, nie patrząc na nią:
— Co zrobiłaś z mojem dzieckiem? Gdzie ono jest? Jakiem prawem je sobie przywłaszczyłaś? Oddaj mi mojego syna, zabiorę go z sobą, cóżby się z nim stało pod opieką takiej matki?
Nie dokończył jeszcze, gdy drzwi sąsiedniego pokoju otworzyły się do połowy, wyjrzała z nich głowa dziecka, które podsłuchiwało tam zapewne. Dziecko to nie odznaczało się urodą,