Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnie słuchał opowiadań Cedryka o matce i zaczynał coraz lepiej poznawać tę synową swoję, o której przedtem nic wiedzieć nie chciał. Dowiedział się, że młoda kobieta nie pędziła w swej samotni bezczynnego życia, lecz umiała się stać użyteczną. Ubodzy i chorzy znali ją i kochali, bo gdzie tylko nędza lub choroba dała się we znaki, tam pewnie ładna karetka zatrzymywała się przed drzwiami i młoda pani w żałobie niosła cierpiącym pomoc i pociechę.
— O, jak ją wszyscy błogosławią! — mówił Cedryk — dzieci cieszą się i uśmiechają do niej, jak tylko ją zdaleka obaczą. Ona je wszystkie zna po imieniu, starsze dziewczynki zbiera u siebie, uczy szycia i różnych robót. Kochańcia powiada, że teraz jest bogata, nic nie potrzebuje, więc może pomagać uboższym, a to jest dla niej największe szczęście.
Dumny hrabia Dorincourt z przyjemnością przekonał się, ujrzawszy zdaleka w kościele matkę Cedryka, że miała powierzchowność ujmującą, ułożenie pełne wdzięku, jednem słowem, że wyglądała na panią i byłaby na miejscu, nawet na książęcym dworze. Teraz znów miło mu było słyszeć, że i postępowanie jej godnie odpowiadało wysokiemu stanowisku, które zajmowała tu jako matka spadkobiercy. Kochali ją ubodzy i błogosławili, jak zwykli błogosławić dobroczynne i miłosierne wielkie panie,