Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich dużych trzech pokojach, w takim ogromnym zamku. Nieprawdaż, jak to dziwnie?
— O, to tylko z początku zdaje się takie dziwne — rzekła kobieta z uśmiechem — wasza Dostojność prędko się do tego przyzwyczai, tu tak ładnie wszędzie.
— O, bardzo ładnie, to prawda — odrzekł mały lord i westchnął z cicha — szkoda tylko, że Kochańcia tu ze mną nie mieszka. Zawsześmy razem z nią siadali do śniadania, ja jej cukier wkładałem do filiżanki i śmietankę dolewałem do herbaty. Taką mi to przyjemność sprawiało...
— Wasza Dostojność codzień ją odwiedzać będzie — przerwała Gertruda — a tu na zamku tyle jest pięknych rzeczy do widzenia, jakie tu są koniki!
— Doprawdy! — zawołał Cedryk z żywością — pan Hobbes miał konia do wożenia towarów, także był niebrzydki, bardzo go lubiłem.
— W tutejszej stajni pewnie są ładniejsze. Ależ ja zapomniałam, mylord nie widział jeszcze tego wszystkiego, co jest w tamtym pokoju.
— A cóż tam jest?
— O, bardzo ciekawe rzeczy, ale ja nic nie powiem, wasza Dostojność pójdzie tam po śniadaniu i obaczy.
I uśmiechnęła się tak jakoś tajemniczo, że Cedryk zaciekawiony dokończył śpiesznie śnia-