Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kaszlem zagłuszyć nieprzyzwoity wybuch wesołości. Gdy obiad się skończył, Cedryk oparł się na poręczy swego krzesła i obejrzał wspaniałą salę dokoła.
— Dziadunio musi się cieszyć, że ma taki piękny dom — rzekł do hrabiego — nigdy w życiu równie pięknego nie widziałem. Prawda i to, że ja mam dopiero dziewięć lat i niewiele jeszcze w życiu widziałem.
— I sądzisz, że się tem cieszę?
— Zapewne, któżby się nie cieszył! Ja sam cieszę się, patrząc no to wszystko, tyle tu wszędzie ładnych rzeczy. A park, jaki przepyszny, co za drzewa, jak liście ślicznie szumią na wietrze.
Umilkł na chwilę, zamyślił się, potem znów rzucił wzrokiem dokoła i rzekł:
— Ogromny dom, ogromny, a nas tu tylko dwóch...
— Duży jest w rzeczy samej; czy znajdujesz, że zanadto duży?
Mały lord zawahał się na chwilę.
— Myślałem sobie tylko — powiedział wreszcie — że gdyby dwie osoby, mieszkające w takim dużym domu, nie żyły z sobą w zgodzie, toby im tu było bardzo, bardzo smutno i pusto...
— Jak myślisz, czy my będziemy z sobą w zgodzie żyli? — spytał hrabia.