Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sali do stołu, ciężka dłoń, spoczywająca na jego ramieniu, przygniatała go coraz więcej, za każdym krokiem głębiej oddech wciągał, a twarzyczka mu silniej pałała. Lecz ani na jednę chwilę nie przestał pokonywać mężnie znużenia i uśmiechać się do dziadka, upewniając, że go utrzyma.
— To musi być ból bardzo przykry — mówił ze współczuciem — czy dziadunio nigdy nie używał arniki, albo synapizmów z gorczycy? Pan Hobbes przykładał synapizmy i mówił, że mu to ulgę sprawiało. Arnika także ma być skuteczna.
Olbrzymi brytan postępował za nimi poważnym krokiem razem z olbrzymim kamerdynerem. Przez ten czas usta starego sługi pokilkakrotnie się poruszały, niełatwo mu było powstrzymać uśmiech rozrzewnienia na widok dziecka, tak mężnie walczącego ze zmęczeniem, ażeby starcowi dać dowód życzliwości. Dziwny wyraz malował się także i na twarzy hrabiego, gdy z pod brwi ściągniętych spoglądał na wnuka.
Sala jadalna w zamku Dorincourt obszerna była i wspaniała. Za fotelem hrabiego przy stole stał drugi służący; widok starca wspartego na ramieniu dziecka wprawił go w niemałe zdziwienie, lecz nie dał tego poznać najmniejszem poruszeniem. Doszli tak wreszcie do stołu i hrabia puścił ramię chłopczyka. Ten odetchnął głę-