dziewczynkę. Wróciwszy z tej wycieczki zamknęła się w kaplicy gdzie spędziła kilka godzin.
Życie jakie rozpoczęła w Ameryce wydawało jej się snem. Nie zaniedbano niczego dla jej wygody, otoczono ją zbytkiem do którego nie była przyzwyczajoną. Ale właśnie te wygody, te suknie bogate, te książki z przepysznemi rycinami nie miłe jej były. Wyjeżdżając z nauczycielką do parku spotykała mnóstwo ludzi patrzących na nią ciekawie, co ją onieśmielało i dziwiło. Zwracała na siebie uwagę, zarówno bladą, śliczną twarzyczką, jak marzącem spojrzeniem ciemnych oczu.
— Będzie z niej śliczna panienka — rzekł kiedyś Bertrand do jednego ze swych przyjaciół, który zapragnął poznać Elżunię — matka jej była bardzo piękna, ale ożywiona. Wyobraź sobie, że ta mała wstaje w nocy aby się modlić...
Mówił nie wiedząc, że tem boleśnie dotknął siostrzenicę, którą sposób jego życia napełniał przerażeniem. Nie widziała go nigdy w kościele, nie miał „swoich” biednych, zato uczęszczał często na różne zabawy, zajmowały go tylko przyjemności światowe; niejedną już godzinę spędziła Elżunia modląc się za niego.
Bertrand de Rochemont byłby się pewno zdziwił gdyby mu kto powiedział, że siostrzenica obawia się go, a jednak tak było; nie miała np: odwagi prosić go o pieniądze które chciała przesłać proboszczowi do Normandyi dla biednych, opuszczonych teraz, lub dla biednych których tylu widziała na ulicach Nowego Yorku. Odgadła ona wkrótce że stryjowi życie ciotki Klotyldy na
Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.