Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Elżunia nie domyślała się wcale, że się nią tak zajmowano, rzadko spoglądała na okna sąsiednich domów, a ci śmiejący się i skaczący mali Amerykanie których spotykała na ulicach napełniali ją podziwem, gdyż ich nie pojmowała, nie będąc sama nigdy w podobnem usposobieniu. Utraciwszy rodziców w drugim roku życia, nie zaznała ich pieszczot, ich miłości, która tak dobroczynnie wpływa na słabą dziecinę, rosła w obojętnem otoczeniu jak roślina bez ciepłego promyka słońca. Ztąd smutek w jej oczach, ztąd poważne nad wiek usposobienie.
Jedynemi krewnymi jacy jej pozostali, był stryj Bertrand i ciotka Klotylda. Stryj bezżenny mieszkający w Nowym-Yorku prowadził życie swobodne, to też obowiązek opiekowania się dwuletniem maleństwem wcale mu nie przypadł do gustu, i chętnie zdał go swej siostrze z którą dzieliła go różność poglądów i upodobań. O ile on był wesoły i lekkomyślny, o tyle panna Klotylda była poważną i surową. Kiedyś i ona podobne bratu wiodła życie, lecz piękna i bogata, uwielbiana przez wszystkich, poniosła u szczytu powodzenia bolesny cios, który ją zobojętnił na zawsze dla świata. Od owej chwili nie opuściła ani razu normandzkiego zamku, pędząc życie zakonnicy, tem tylko różniące się od klasztornege, że mury ją otaczające były murami własnego jej pałacu.
Z początku bała jej się Elżunia, przerażał ją czarny strój i surowa twarz ciotki, lecz powoli przywykła do niej, a nawet pokochała ją całem swem dziecinnem czułem serduszkiem. Sposób jej życia stał się dla ma-