Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wno. Odważnie weszła do niego, nie zważając w swoim zapale, że zwraca uwagę wszystkich.
— Proszę mi dać chleba, wina i jeszcze cośkolwiek do jedzenia w koszyku — rzekła do kupca — to dla jednej kobiety, która z głodu umiera.
Otrzymawszy czego żądała, wyszła na ulicę, a za nią wysunęła się kobieta o czerwonej, obrzmiałej twarzy.
— I ja umieram z głodu, panienko — jęknęła żałośnie.
Elżunia spojrzała na nią pełnemi litości oczyma.
— O mój Boże — zawołała — to chyba tamta kobieta się z wami podzieli.
— Jabym chciała pieniędzy.
— Nie mam wcale pieniędzy, wszystkie wydałam — odpowiedziała Elżunia — ale ja tu kiedy przyjdę, przyniosę wam.
— Kiedy potrzebuję natychmiast — mówiła kobieta, a patrząc pożądliwie na aksamitny i futrem obszyty kapturek dziewczynki, dodała:
O! jaki panienka ma ładny kapelusik, pewnie i drugi ma w domu.
To mówiąc szarpnęła go ręką, ale ponieważ był przywiązany pod brodę, przekrzywił się tylko, a nie zleciał.
— Czy wam zimno? — spytała Elżunia — dam wam kapturek w takim razie, i odwiązawszy wstążki podała go kobiecie.
— Przecież święci często oddawali ubranie ubogim — pomyślała.