Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Katarzyna Iwanówna i ja. Adwokat nie przyjąłby tak małej kwoty, tylko, że sprawa nabrała rozgłosu na całą Rosyę, więc zgodził się dla sławy. Byłem u niego wczoraj.
— No i cóż? co mówił? — pytała niecierpliwie Grusza.
— Wysłuchał tego, com mu powiedział, a sam nic nie powiedział. Twierdzi, że wyrobił już sobie własne zdanie o całej sprawie.
— A pocóż sprowadzaliście doktora?
— Jako eksperta — sprowadziła go swoim kosztem Katarzyna. Chciano dowieść, że brat mój ma umysł nienormalny i zabił ojca w przystępie szału.
— To jednak byłaby prawda, bo on rzeczywiście był wtedy szalony. O, to ja, podła, doprowadziłam go do tego. Tylko on nie zabił. A tu wszyscy przeciw niemu, całe miasto. Nawet Fenia tak przed sądem świadczyła, że wypadło, jakgdyby zabił. I w sklepie gdzie kupował zapasy to samo — i ten urzędnik Perchotin, co się z nim przyjaźnił.
— To prawda, że bardzo wielu świadczy przeciw niemu — zauważył smutnie Alosza.
— Chociaż, co do tego pomieszania, to, rzeczywiście, Mitia mówi czasem takie rzeczy, że go zrozumieć nie można — zauważyła na raz Grusza. Pięknie mówi, co prawda, tak, że myślałam sobie nieraz, że może tylko ja jestem głupia i nie rozumiem, ale wczoraj, jak mi zaczął mówić o jakiemś niebożątku, które płacze i że on za to na Sybir musi iść, choć on ojca nie zabił, to w koń-