Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nej mojej, wziąść od niej pieniądze i za te same pieniądze zdradzić ją, wyjechać z kobietą, której ona nienawidzi, która obraziła ją i znieważyła?! I pan, panie prokuratorze, proponujesz to jako naturalne wyjście? Pan chyba zmysły tracisz.
— W samej rzeczy, nie przyszło mi na myśl, że może tu zachodzić jakaś zazdrość kobieca — uśmiechnął się prokurator.
— Ależ toby już była taka podłość, takie łajdactwo, o jakiem ja nawet nie potrafiłbym pomyśleć. Bo wiedzcie, panowie, że ona mogłaby mi dać te pieniądze. Dałaby mi je nawet napewno z nienawiści ku mnie i przez zemstę, z pogardy by mi je dała, bo ta kobieta ma duszę wspaniałą, ale i piekielną w swej dumie. I ja wziąłbym te pieniądze, tak jest, wziąłbym je, a potem przez całe życie... Boże miłosierny. Wybaczcie panowie, ale mówić nie mogę. Choć wyznam, że ta piekielna myśl błąkała się we mnie jeszcze niedawno, przez cały wczorajszy dzień, gdym się napróżno starał o pożyczkę aż do ostatniej chwili.
— Doprawdy?
— Zrobiłem wam straszne wyznanie, — ciągnął dalej Mitia, — jeśli i to przejdzie mimo dusz waszych, jeżeli i tego nie zrozumiecie, umrę chyba ze wstydu, że mogłem do tego stopnia zaufać takim, jak wy, ludziom. Co? czy i to chcecie zapisywać? — krzyknął nagle ze strachem.
— Zapiszemy to, coś pan sam wyznał przed chwilą, co do ostatniej chwili przychodziło panu na myśl, że mógłbyś pan pożyczyć od panny Wierchowcew trzy tysiące rubli.
— Zmiłujcie, się panowie, tego przynajmniej