Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciłem tylko połowę, a połowę zaszyłem w woreczku i nosiłem przy sobie.
— I nie mówiłeś pan o tem nikomu?
— Nikomu.
— To dziwne.
— Wybacz pan — rzekł prokurator. — Postępek taki t. j. przywłaszczenie sobie pieniędzy powierzonych panu przez pannę Wierchowcew, była to lekkomyślność bardzo, może, daleko idąca, w każdym razie nie taka straszna hańba, jak pan to utrzymujesz, zwłaszcza, uwzględniwszy pański charakter.
Zresztą, nie robiłeś pan wcale tajemnicy z tego, że pieniądze te pochodzą od pańskiej narzeczonej, i całe miasto o tem wiedziało. Dlaczego taki sekret, co do tego półtora tysiąca, które pan zachowałeś przy sobie?
Dlaczego wołałeś pan przed chwilą, że wolisz iść do ciężkich robót, niż złożyć to wyznanie?
Prokurator uniósł się tak dalece, że zapomniał o zwykłej sztywności.
— Nie w tem była hańba, że miałem te półtora tysiąca, ale w tem, że, mając trzy tysiące, podzieliłem je na dwie części i jedną z nich schowałem.
— Cóż znowu — zaśmiał się prokurator, już z gniewem. — Dlaczegóż to podzielenie tych lekkomyślnie, czy, jeśli pan chcesz, haniebnie przywłaszczonych pieniędzy, ma być czemś gorszem i bardziej panu ubliżającem, niż wzięcie całej kwoty?
Ważniejszem jest przecie to, że pan wogóle