Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to Smerdiakow, na pewno, on jeden wiedział o istnieniu owej koperty.
— Przecież i pan wiedziałeś o niej, sam mówiłeś, że leżała pod poduszką.
— Nie, nie wiedziałem, tylko słyszałem od Smerdiakowa.
Pytaliście Smerdiakowa? Co on mówi? To najważniejsze.
On jeden znał hasło.
— Zapominasz pan, że hasło było niepotrzebne, skoro drzwi były otwarte, — zauważył sucho prokurator.
— Znowu te drzwi! A to zmora! taki dowód przeciw mnie, — rzucił bezmyślnie Mitia.
— Widzi pan — pochwycił prokurator. — Z jednej strony te drzwi, z drugiej strony pańskie uparte milczenie o pochodzeniu owych pieniędzy — wszystko to świadczy przeciw panu.
Mitia, słysząc to, zastanowił się chwilę i pobladł.
— Więc dobrze, — zawołał wreszcie, — odkryję wam moją tajemnicę i hańbę moją, i powiem zkąd miałem te pieniądze.
— I wierz mi pan, Dymitrze Fedorowiczu, — podchwycił sędzia niesłychanie słodko i nieumiejący ukryć swojej radości. — Wierz mi pan, że pełne i całkowite wyznanie z pańskiej strony pociągnie za sobą nieobliczalne następstwa, zwłaszcza teraz, bo...
Tu prokurator szturgnął go nogą pod stołem i sędzia urwał. Zresztą Dymitr i tak go nie słuchał.