Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzia nic mu nie odpowiedzieli, pochłonięci zupełnie oglądaniem tużurka jego, spodni, kamizelki i czapki. Poważny wyraz ich twarzy świadczył o głębokiem zainteresowaniu, jakie budziły w nich te ogłędziny.
„Nie robią sobie ze mną ceremonii” — pomyślał Mitia.
— Pytam panów poraz drugi, czy mam zdjąć i koszulę? — przemówił jeszcze raz, głosem jeszcze mniej uprzejmym.
— Niech pan będzie spokojny, dowie się pan jeszcze o tem na czas — odparł sędzia.
Obaj z prokuratorem rozmawiali żywo, nie krępując się bynajmniej obecnością Miti, i wypowiadając podejrzenia bardzo dla niego ubliżające. Sędzia, Mikołaj Parfenowicz, dotykał sam starannie wszystkich części jego ubrania, przesuwając palcami po szwach, jakby tam czegoś szukał. Nie ukrywali wcale przypuszczenia, że mógł zaszyć zrabowane pieniądze gdzieś między wierzchem a podszewką.
„Traktują mnie, jak najprostszego złodzieja” — pomyślał Mitia.
Pisarz, który był także obecny temu przeszukiwaniu, przytoczył jeszcze przykład o niejakim „Gridi”, który, okradłszy całą kancelaryę, ukrył pieniądze w czapce.
— Sturublówki pozwijane były w trąbkę i założone za obramowanie czapki — mówił.
Sędzia i prokurator pamiętali wybornie ten fakt, to też i czapka Miti przepatrzona została i przewrócona na wszystkie strony.