Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wo, w jaki sposób siedział na płocie. Mitia zdziwił się.
— Jakto, w jaki sposób? Tak, jak na koniu. Jedna noga z jednej, druga z drugiej strony.
— A tłuczek?
— Tłuczek trzymałem w ręku.
— Nie w kieszeni? Czy pan dobrze pamięta? Czy pan z rozmachem uderzył?
— Prawdopodobnie z rozmachem.
— Czybyś pan nie mógł usiąść na krześle, jak na koniu, dla uplastycznienia nam tego momentu — zaproponował prokurator.
— Cóż to? Czy pan drwi ze mnie? — spytał Mitia, patrząc z góry na prokuratora; ale ten ani drgnął pod jego wejrzeniem; wówczas Mitia, doprowadzony do wściekłości, usadowił się na krześle, jak na koniu, z umyślnym rozmachem, i zrobił gest w powietrzu.
— O tak! widzicie! tak zabiłem człowieka. Czyście zadowoleni?
— Dziękujemy panu. A teraz zechciej pan powiedzieć, dlaczego, mianowicie, zeskoczyłeś pan z ogrodzenia i powróciłeś do ogrodu?
— A licho wie dlaczego, chciałem zobaczyć...
— W takiem wzburzeniu i uciekając?
— Chciałeś pan może dać jaki ratunek rannemu?
— Jaki tam ratunek. A może zresztą chciałem.
— Czyś pan był wówczas tak wzruszony, że nie wiedziałeś, co czynisz?