Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj! ty chcesz, żeby teraz było wszystko uczciwie, a ja złodziej jestem. Ukradłem pieniądze Kati. Hańba! hańba.
— Kati, tej pannie twojej. Ależ tyś ich nie ukradł. A zresztą, weź odemnie i oddaj jej... i czego krzyczysz? Teraz co moje, to twoje. Na co nam pieniądze? Mamy, to je wnet przepuścimy. Tacyśmy już oboje. Pójdziemy lepiej z tobą ziemię orać. Ja temi oto rękami ziemię kopać będę. Pracować musimy oboje. Słyszysz? Alosza tak kazał. Ja ci nie kochanką będę, a sługą wierną, niewolnicą twoją. Pracować na ciebie będę.
Pójdziemy do tej twojej Kati i pokłonim się jej oboje, prosząc, żeby nam darowała. A jak nie zechce, to się bez tego obejdzie. A ty pieniądze jej odnieś i kochaj mnie. A jej, żebyś się nie ważył kochać, bobym ją zadusiła, oczy bym jej szpilkami wykłuła.
— Ciebie kocham, ciebie jedną i na Sybirze kochać cię będę.
— Czemuż na Sybirze? Niech i na Sybirze, jeśli tak chcesz. I tam pracować będę. Tam śnieg. Lubię jechać sankami po śniegu, i żeby dzwonki dzwoniły dzeń, dzeń. Ot i teraz dzwonią. Ktoś tutaj jedzie. Słyszysz? Słyszysz? Ot i przestało dzwonić.
Bezsilna, zamknęła oczy i usnęła na chwilę. Mitia skłonił głowę na jej piersi i nie zauważył dzwonków, które istotnie zbliżały się co raz bardziej, a teraz nagle zamilkły.
Nie zauważył również, że w chwilę po ucichnięciu dzwonków, ucichły też pieśni i cała pijacka