Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nagła zmiana. Dotychczasowy ton niedbałej poufałości znikł gdzieś bez śladu, natomiast twarz jego i postawa wyrażały natężoną uwagę i oczekiwanie, połączone z nieśmiałą uniżonością. „Czy nie powiesz mi coś jeszcze? czy nie dodasz czego?”, zdawał się mówić wzrok jego, wpatrzony w Iwana.
— A cóż to! czy i z Czeremaszny nie mogą mnie tak samo wezwać!? — krzyknął Iwan, sam nie wiedząc dlaczego głos podnosi.
— Z pewnością, że i w Czeremasznie mogą pana niepokoić — szepnął Smerdiakow, nie spuszczając oczu z Iwana.
— Tylko, że z Moskwy dalej, oszczędzasz więc widocznie moją kieszeń, nastając na wyjazd do Czeremaszny.
— Właśnie tak — wycedził niedbale Smerdiakow, cofając się nieznacznie w tył, jakby się chciał uchylić, w razie, gdyby się Iwan na niego rzucił. Ale ten roześmiał się tylko na głos, ku wielkiemu zdziwieniu Smerdiakowa, a śmiech ten brzmiał jeszcze długo, wtedy jeszcze, gdy Iwan znikł za drzwiami ganku. Ktoby patrzył wówczas na jego twarz, nie dojrzałby wcale na niej wesołego wyrazu, usprawiedliwiającego ten śmiech, a i on sam nie umiałby sobie zdać sprawy, co się z nim właściwie dzieje. Szedł jak w gorączce.