Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy dopiero zrozumiał, co się stało. Z bezprzykładną przytomnością umysłu i piekielnem wyrachowaniem urządził wszystko tak, aby podejrzenie padło na służbę. Zabrał sakiewkę swojej ofiary, otworzył kluczem komodę i wydobył z niej klejnoty i gotówkę, zostawiając papiery wartościowe na wysokie sumy, tak właśnie, jakby postąpił ciemny sługa, nie znający się na wartości takich rzeczy. Dokonawszy tego, wyszedł tą samą drogą, jaką wszedł, nie zwróciwszy niczyjej uwagi. Gdy nazajutrz podniosła się trwoga z powodu tak zuchwałej zbrodni, podejrzenie padło na zbiegłego stróża zamordowanej, który oddawał się pijaństwu i odgrażał się nieraz po pijanemu, że nie pozwoli na to, aby go jego pani oddała do wojska. (Prawo wyboru rekruta należało wówczas do właścicieli ziemskich). Nigdy zaś, ani przedtem, ani potem nikomu na myśl nie przyszło posądzać o jakikolwiek współudział w zbrodni tak ogólnie szanowanego człowieka. Zbiegłego stróża znaleziono na gościńcu spitego bez pamięci, w dodatku ręce miał zakrwawione (on wprawdzie twierdził, że miał krwotok z nosa, nikt jednak mu nie uwierzył). Słowem, wszystkie poszlaki mówiły przeciw niemu.
Aresztowano biedaka i zaczęto go sądzić, ten jednak zachorował na jakąś niebezbieczną gorączkę i umarł w kilka dni. Wobec tego, sprawa została umorzona, a sąd i opinia publiczna przekonane były, że nie kto inny, tylko zmarły, był sprawcą morderstwa. Opowiadał mi dalej mój nowy przyjaciel, że z początku nie doznawał