Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomyślał. Przyjechał wreszcie na stacyę, gdzie miano zmienić konie. Wysiadł z tarantasu i rozpytywał się o odległość Czeremaszny, wydało mu się za daleko.
— Słuchaj, bracie, — spytał woźnicy — czy zdążyłbyś jeszcze na pociąg do Moskwy o siódmej wieczór.
— Akurat dojedziemy. Czy zaprzęgać?
— Zaprzęgać i to migiem, a czy nie będzie który z was w mieście, dziś lub jutro?
— Jakże nie, Mitry wybiera się.
— Chodź tu Mitry! A znasz ty Fedora Pawłowicza Karamazowa?
— Jakżeby nie. Znamy go tu wszyscy.
— No, to dam ci list. A masz tu na czarkę, bo on to cię tam nie koniecznie opatrzy.
— Wiadomo, że nie — zaśmiał się Mitry. — Bóg zapłać wielmożnemu panu, list oddam napewno.
O siódmej wieczór Iwan wsiadł do wagonu, jadącego do Moskwy. „Precz z oczu wszystko przeszłe, — pomyślał; — co było, skończone już i na wieki. Nie chcę już ani głosu, ani wieści z dawnego życia. Nowe życie, nowy świat! tam śpieszyć, a nie oglądać się za siebie. Ale zamiast radości, uczuł w duszy taki mrok, a w sercu jego zawyła taka rozpacz, jakiej w życiu jeszcze nie doznawał. Przedumał tak całą noc, nie zmrużywszy oka, dopiero o świcie, w Moskwie, przyszedł jakby do siebie.
— Podły jestem! — syknął przez zęby.
Po odjeździe syna Fedor Pawłowicz poweselał i czuł się szczęśliwy przez całe dwie go-