Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieka, zato krzyczała namiętnie i głośno przeszłość. Zwalone oddawna pagody, po których pozostały tylko podwaliny z głazów, częściowo porozrzucanych, kawały gnijących belek hinokowych i szczątki drewnianych ścian, mówiły głosami bez dźwięku o czemś, co zmuszało stojące naokół drzewa w rozpaczy załamywać ręce-gałęzie i wyciągać je błagalnie ku niebu. Tym rozpaczliwym głosom i błaganiom wtórował smętny szmer twardej trawy, rosnącej pośród zwalisk niegdyś potężnego zamku „sziro“. Kojącą, pełną wdzięcznych wspomnień nutą odpowiadały dalekie westchnienia oceanu. Widział on wrące tu niegdyś życie, pamiętał wszystkich, którzy tu w dumnej nadziei zamierzali zostawić po sobie wieczne pomniki, a przekazali zwaliska, kamienie i gnijące belki, z każdym rokiem znikające coraz to bardziej w gęstych zaroślach. Więc wzdychał ocean i coś szemrał. Może opowiadał o sławnych Nabrunadze, Hidejoszi i Jesasie, o pierwszym mikado Dżinmu-Tennie, potomku boskiej pary Suzana i Amaterazy? Może przypomniał sobie wspaniałego „Szoguna“[1] Joritoma, co to złoty wiek ustalił w kraju Wschodzącego Słońca? Może ostrzegał przed kroczącą klęską i fale swoje ciskał na skały Jenoszimy, przegradzającej mu drogę do odwiecznego wroga — dumnej Fudżi-Jamy,

  1. Szogun — namiestnik cesarza.