Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łoga statku, z zapartym oddechem, śledzili walkę człowieka z rekinem. Coraz częściej zjawiał się rybak i dawał nurka, usiłując podpłynąć pod potwora. Rekin wywijał mu się i sam napadał. Wreszcie prawie zwarły się dwa walczące ciała. Szeroka rana krwawiła się na boku rekina, lecz nie opuszczał pola walki, stawał się zuchwalszym i nacierał coraz natarczywiej. Rybak jednak był zwinniejszy, wykorzystał niezręczny zwrot przeciwnika i jak wąż wślizgnął pod jego czarny kadłub. Zakotłowała się woda, pianą i krwią się pokryła wokoło miotającego się rekina. Po chwili zniknął pod wodą, a o kilka kroków od niego wypłynął rybak, spokojnie wyrzucając rękami i trzymając skrwawiony nóż w zębach. Nie popłynął jednak do swojej łodzi, lecz krążył na polu niedawnej walki i wyczekiwał. Przeszło kilka minut i na powierzchnię zalanego słońcem morza wynurzył się biały, zbroczony krwią brzuch rekina ze zwisającemi z długiej poprzecznej rany wnętrznościami. Jeszcze otwierał straszliwą paszczę i łapał powietrze. Rybak silnym rzutem podpłynął, uderzył swego wroga kilka razy i, oparłszy się o nieruchomy trup, podniósł jedną rękę i krzyknął triumfującym głosem:
— Banzaj! Banzaj!...
Następnie nożem odciął pletwę i szybko sunąć zaczął ku okrętowi. Wgramolił się na