Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ojobi aj[1] — dodała z wyrzutem wysmukła, silna, jak młody klon, Nisi Omori.
— Chaj! Tak.... — aj! — dodał Kamura. — To lepsze nawet od słońca...
— Słońce pozostanie na wieki i przetrwa wszystko, a miłość zniknie bez śladu! — rozległ się głos, i z krzaków wyszedł ponury, niestary jeszcze człowiek w ubraniu pielgrzyma o przykrej, drwiącej twarzy.
Młodzież nieprzychylnie patrzyła na niego. On zaś przenikliwie oczy utkwił w twarzy zawsze wesołej Nisi i powtórzył:
— Miłość zniknie bez śladu...
— Nasza miłość nigdy nie zniknie! — rzekł, z siłą potrząsając głową Kamura. — Nigdy!
— Młody jesteś i gorący, więc nie widzisz ścieżki pod nogami — mruknął nieznajomy.
Chłopcy i dziewczęta milczeli i czekali, aż odejdzie ten przykry, kraczący jak kruk, człowiek o ponurej twarzy i przenikliwych, złośliwych oczach, lecz on usiadł i zdjął kapelusz, spleciony z grubej słomy.
— Zaczekajcie chwilę! — powiedział, krzywiąc usta w pogardliwym uśmiechu. — Wkrótce odejdę... wkrótce. Przedtem jednak nim pójdę dalej, — chcę wam coś opowiedzieć...

Usiadł wygodniej i oparł się plecami o pień zrąbanego drzewa.

  1. Miłość.