Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dłszy, dłonie przycisnęła do piersi. Zacząłem ją uspokajać; nie pamiętam już, com jej mówił, lecz ona milczała i szła obok, blada, zdruzgotana. Na wszystkie moje pytania wcale nie odpowiadała. Doszliśmy do parku Hibia, usiedliśmy na ławce i tu wszystko, wszystko się skończyło!
Z rozpaczą ścisnął sobie głowę dłońmi. Milczał przez kilka chwil, a później smutnym głosem ciągnął:
— Żegnam, — szepnęła do mnie Joko — żegnam na zawsze!
Szepnęła i powstała.
— Dlaczego? — pytałem, chwytając ją za rękę.
Smutnie opuściła główkę i szepnęła jedno tylko słowo:
„Buszido“...
Umilkł i długo milczał, aż ramionami jego i piersią zaczęły wstrząsać łkania. Wstał i szybko wyszedł z sali. Nazajutrz wyjeżdżał z hotelu „Station“. Spotkałem go w hallu, gdy regulował swój rachunek, a japoński „boy“ układał jego bagaże na wózek.
Gamin spostrzegł mnie, podszedł i ściskając rękę, rzekł:
— Nie spałem dziś przez całą noc, dużo myślałem i zrozumiałem szlachetność japońskiej kobiety. Jestem bardzo nieszczęśliwy i smutny,