Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiśni? — pytałem w duszy. — Czyżby prysnął czar waszej miłości?
Naraz, nieznajomy obrzucił mnie szybkiem spojrzeniem, wstał i podszedł do mego stolika. Wahającym się, niepewnym głosem rzekł:
— Ciągle widywałem pana tu i w innych miejscach... Jesteśmy prawie znajomi... Nazywam się książę Piotr Gamin...
Wymieniłem swoje nazwisko. Usiadł obok mnie i ze szczerością, niespodziewaną i żenującą, lecz tak zwykłą u Rosjan, zaczął opowiadanie.
— Kochałem nad życie Joko Witoni, o, i ona mnie kochała! Rodzice jej cieszyli się naszem szczęściem. Mieliśmy się pobrać za tydzień. Przez dwa miesiące byłem tak szczęśliwy, jak tylko może być człowiek szczęśliwym! I nagle, jak piorun z jasnego nieba, takie straszne nieszczęście!
Umilkł, a w jego głosie dosłyszałem zdławione łzy.
— Co się stało? — zapytałem.
— Szliśmy wczoraj ulicą Ginza, gdy Joko zadała mi niespodziewanie pytanie: — „Gdzie byłeś podczas wojny Rosji z Japonją?“ Odpowiedziałem, iż byłem na wojnie. — „Walczyłeś?“ — zapytała. — Tak! — odparłem. — Biłem się i za utopienie japońskiego torpedowca dostałem krzyż św. Jerzego za waleczność. — „T-aak!“ — przeciągnęła i, zbla-