Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zachmurzyło się czoło Hiaszi, a oczy nabrały groźnego połysku.
— Jak pozwoli Amaterazu![1] — dodał majtek.
— Chłopcy! — zawołał Hiaszi. — Schowajcie wasz żagiel i zabierzcie się do roboty!
Podnieśli głowy i patrzyli na gospodarza.
— Tajfun się zbliża! — dodał niechętnym głosem, odpowiadając na ich nieme pytanie.
Wmiko spojrzała na wschód. Spostrzegła duży okrągły obłok. Na początku biały, stawał się coraz żółtszym, a mknął jak pocisk, wypuszczony z działa. Trwoga odbiła się na twarzy kobiety, lecz trwało to zaledwie kilka chwil, gdyż natychmiast zaczęła się krzątać, układać rzeczy i naczynia w szałasie i obwiązywać je sznurkami.
Hiaszi tymczasem oglądał morze. Lśniło się całe od słońca, które wylewało do wody całe kaskady swoich promieni. Krypa, łagodnie kołysząc się, płynęła spokojnie na wschód, a jej wydęte żagle chwilami opadały, jakgdyby pieszcząc wysmukłe maszty.

Na horyzoncie morze było niby roztopione złoto. Para rekinów doganiała od południa krypę, tnąc wodę grzbietami i wyrzucając w powietrze białą pianę uderzeniami potężnych ogonów.

  1. Amaterazu — bogini morza.