Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sześciu stuleciami znalazł ten miecz w pniu hinoku, rozłupanego przez piorun. Od tej chwili błysk tej stali widziały różne kraje i morza, a nigdy z rąk naszego rodu nie wychodziła. Oddaj ją Teibi Zenzaburo, memu młodszemu bratu, wraz z obietnicą moją, że do ostatniego tchnienia nie splamię honoru rodu i honoru kasty rycerskiej. Powiedziałem!
— Spełnię coś powiedział, szlachetny samuraju! — odparł oficer i odszedł, unosząc szablę, opartą na obu rękach, wyciągniętych przed siebie. Kapitan odprowadzał go wzrokiem, aż zniknął za kotarą. Wtedy zaczął przerzucać kartki książki. Znał ją, jak ustawę wojskową, jak alfabet; czytał ją już setki razy. Był to opis, historja i etykieta harakiri.
Już skończył czytanie, gdy stojący na warcie oficer zameldował przyjście „szlachetnego Sziro Sziba“. Po chwili kotara się uchyliła i wszedł wysoki, barczysty mężczyzna w drogiem, jedwabnem kimonie. Zatrzymał się przy wejściu i pokłon złożył do ziemi.
Długo trwała ceremonja powitania, aż nareszcie kapitan odezwał się:
— Sziro Sziba! Jesteśmy z pokrewnych rodów tego samego klanu. Ojcowie nasi razem chodzili na wojnę i przyjaźń na mieczach i ogniu przysięgli. Pisałem do ciebie, gdyż chcę cię prosić o ostatnią przysługę, przyjacielu.