Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gów i cicho, bez szmeru sunęły białe postacie mnichów, poważnych i skupionych.
Tu, przed świątynią, siedząc pod drzewami, przez które przebijały się promienie księżyca, patrzyli na lśniące w jego blaskach morze. Wtedy wyrwały się kapitanowi słowa miłości i wyznań, a musme odpowiedziała cichem westchnieniem i główkę oparła mu na ramieniu.
— Wszystko to już minęło... na zawsze, — pomyślał Zenzaburo, — nie warto myśleć o tem!
Znowu zaczął oglądać salę. Wiedział, że za kotarą mieści się nawa świątyni, ze złoconym ołtarzem i posągiem Buddy z zielonego bronzu.
— Świątynię Ikuta — przypomniał sobie kapitan — zbudowała waleczna cesarzowa Dżingo, która na czele wojsk walczyła w zbroi złotej z Koreańczykami. Opiekunką cesarzowej była mądra bogini Waka-Hirumeno-Mikoto i ona to dała jej zwycięstwo... Dawno to było...
Wszedł oficer i podał mu szablę i książkę w białej oprawne z samotnym, czarnym na niej hieroglifem. Zenzaburo wskazał oficerowi na wolną poduszkę i ten natychmiast usiadł.
Kapitan oglądał z tkliwością ostrą klingę i rękojeść z jaszczura, ze złotemi skówkami. Po chwili, zwracając się do oficera, rzekł:
— Bojowy towarzyszu! Oddaję w ręce twoje tę szlachetną broń. Mój sławny przodek przed