Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opuściła oczy na powierzchnię stawu. Zdawało się, że nic się tu nie zmieniło. Tak samo pływały, niby z zielonej, polerowanej laki wycięte liście nenufarów i bielały ich zimne, woskowe kwiaty o złotych sercach; wysoko podnosiły się na długich mocnych łodygach święte, ukochane przez Buddę-Gotamę lotosy, uwieńczone białemi, żółtemi i różowemi kwiatami; kobierce malachitowej rzęsy wodnej lśniły się na słońcu. Wszystko było po staremu, a jednak...
Musme drgnęła, gdyż zimne, trwożne przeczucie ścisnęło jej serce.
Zdziwiło ją, że nie widziała dotąd żadnej złotej rybki... Zwykle pływały tu całemi stadami, uwijając się wszędzie, goniąc się wzajemnie, lub zbierając pożywienie z liści nenufarów i z pędów lotosów. Teraz pochowały się wszystkie i piękny staw wydał się jej martwym, osieroconym...
Tinino położyła główkę na dłonie wypieszczonych rąk i zamyśliła się głęboko.
Obudził ją głuchy huk, który wstrząsnął świątynią i zmusił drzewa kołysać się i zginać pod uderzeniami niewidzialnego wichru. Zaszumiały trwożnie liście, z przeraźliwem krakaniem przeleciało kilka czarnych kruków, drobne fale biec zaczęły i marszczyć powierzchnię stawu.
Huk jeszcze silniejszy wstrząsnął powietrzem. Wszystko dokoła zadygotało i zakołysało się.