Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego wejścia, więc zaczaił się w krzakach, rosnących na brzegu strumyka, i czekał tu na wschód słońca — ojca ojców Mikada Mutsu-Hito.
Zaledwie pierwsze blaski słońca pozłociły wierzchołki magnolij i cyprysów i zaczęły szybko wdzierać się do gąszczu liści, rozpędzając nocny mrok i budząc ptaki, owady i ludzi, z małego domku wyszła dziewczyna. Była zupełnie naga i tylko runo kruczych włosów, niby płaszcz wspaniały, spadało jej na piersi i ramiona. Szła jak widmo, utkane ze srebrzystych piór obłoków, które nocują na promiennej Fudżi, lub zrodzone z piany, gdy igra falami Oceanu potężna bogini Amaterazu. Słońce złotem płynnem, różem kwitnącej wiśni, mieniącemi się kaskadami połysków muszli perłowej, ozdobiło białe, młode ciało wiotkiej, pięknej dziewczyny.
Mutsu-Hito oczu nie mógł oderwać od cudownego zjawiska. Zdawało mu się, że ze świeżości świtu, z barw kwiatów, z woni kwitnących drzew wiśniowych, z radosnej melancholji fioletowo-perłowych glicynij, dobra bogini Kwan-Non, opiekunka potężnych i nędznych, utkała tę postać dziewiczą, jako symbol nowej, młodej i pięknej krainy Daj-Nippon, włości jego — Mutsu-Hito, spuścizny po przodkach-bogach.
— Niech dobra bogini błogosławi dnie twoje, miła, wdzięczna „musme“! — szepnął Mikado.