Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spuchnięciu, bólu żołądka, zadyszce; belicę — jedyną na apetyt, czarne jagody — na biegunkę, łopian — skuteczny na wypadanie włosów, wrzos, co pozwala osądzić, czy dziecko będzie żyło, czy też sądzona mu jest rychła śmierć, paproć, leczącą suchoty; skrzyp przybrzeżny — niezawodny środek na chory pęcherz i nerki... — wszystko wiedzą te czarownice stare o twarzach pooranych zmarszczkami, o spojrzeniu nieufnem, ponurem, jak ciemny matecznik na moczarze. Przechowały one w pamięci najdawniejsze nawet talizmany czarowne — kopyto łosiowe na „wielką“ chorobę i pas ze skóry turzej, co połóg czyni lekkim i szybkim. Dalej wesoła, roześmiana i krzykliwa wataha dziewuch zbiera i łuska orzechy i do koszyków łubianych wrzuca borowiki przysadziste i jędrne; koło brzegu chłopaki dziurawą siecią gnębią cierniki, a wrony węsząc zdobycz, pokrzykują, usiadłszy na najwyższych gałęziach.
Płynąc wodną drogą pomiędzy kolumnadą sosen, wyczuwa się nieustępliwe pytanie: „gdzie ja to już widziałem? Skąd sączy się ten spokój, ta cisza potężna i kojąca?“ W pamięci powstają nagle obrazy Böcklina. Ten sam koloryt melancholijnej, tajemnej przezroczy, ten sam wyraz niezmąconej, majestatycznej ciszy, pełnej mistyki natury i wyczucia nieskończoności życia w przejawach