Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doszło. Nikły to już skrawek wielkich kniej, co ongiś całe Mazowsze zalegały, i nie każdy z Mazurów pojmuje, że bronią te bory dostępu do Bugu i dróg do Warszawy, wiernie służąc ojczyźnie do chwili aż z hukiem runie ostatni pion sosnowy i ostatni dąb rozstrzępi się na szczap, gdy w jego głowicę niszczący piorun uderzy.
Od pojezierza pruskiego, od jezior augustowskich do Niemna, Narwi i Bugu stoi na odwiecznej straży ziemi polskiej puszcza — jedyna, aczkolwiek na ostrowy, szmaty, smugi i skrawki przez ludzi i dzieje podzielona, porwana, pocięta. Z prawego brzegu Bugu przerzuca się na drugą jego stronę i tu — staje — najeżona, groźnie zadumana. Jeden jej pas przeciągnął się od Białej Podlaskiej ku Mazowieckiemu Mińskowi, skupiając się w lasach Jata, gdzie na bajorzyskach i torfach jodły, łapy swe i rosochy ku ziemi pochyliły, pieszcząc ją i tuląc. Druga smuga, znaczna zielonym, przerywanym szlakiem, ponad Wisłę od Radomia aż do samej Warszawy, opowiada o świetności królewskiej puszczy Kozienickiej i przerzucając echa swe rozgłośne aż po Bzurę i Utratę, bo tam, na krawędzi wysokiego spychu wiślanego, siostrzyca jej — puszcza Kampinowska słucha, wpierając korzenie swoje w wydmy piasczyste, w porosty białe, w mchy zielone, w runo, zdobne w kiście jagód krwawych i w aksamity darniny łąkowej.
Puszcza — matka! Karmicielka, dobrodziejka i ostatnia ucieczka w biedzie, kiedy już skądinąd ratunku nie było! Tu się kryli Mazurzy z żonami i dziećmi, gdy krwawy najazd szalał w kraju, tu