Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najechało gościków, aj — pełny dwór.
Aj zaznaj, poznaj, kotory twój?
Szto u zieleni, szto u czerwieni
to — nie mój,
Szto u siweńku, na woroneńku
to — to mój!

On też ów „dziewosłęb“ daje znak zakończenia prasłowiańskiej „swadźby“ — ślubu, który w obecności drużyn weselnych, a więc ogółu został przez niego, jako przez uosobienie pogańskiego kapłana, uznany symbolicznie za prawomocny i zgodnie z tradycją zawarty. Są to bardzo dawne obyczaje, pełne uroku i głębokiego znaczenia, nietylko religijnego, ale i społecznego. Ze smutkiem jednak stwierdzić należy, że obecnie uległy one wielkim zmianom i banalnym uproszczeniom. W głuchych wsiach, po skrajach bagien przetrwały jeszcze aż do naszych czasów znachorki i czarownice, które leczą od wszelkich chorób, wróżą, urzekają, robią „zakruty“ w polu, od czego nie rodzi się żyto, a na gospodarzy spadają różne klęski; umieją przyrządzać „zadanie“ ze sproszkowanych wężów, ropuch, jaszczurek i żółci; od zażycia tego środka ludzie chorują długo i umierają. Czarownice warzą też różne „lubczyki“, a najpotężniejszemi są dwie kostki — „haczyk i widełki“ — nietoperza, zjedzonego przez mrówki. Haczyk przyciąga serce, widełki odpychają je. Któż jednak potrafiłby opisać wszystkie te zabobony i przesądy, te czary przechowane nietylko przez Białorusinów, ale nawet przez Mazurów, co to hen — przed siedmiu wiekami wdarli się zbrojnie na ziemie Jaźdwingów i utrzymali się na niej aż do naszego wieku radja i samolotów? Nie mamy powodów wstydzić się siwych przesądów, są one