Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

istniejącego na północy i zachodzie terenu, zajętego przez puszcze. Wieśniacy i mieszczuchy znają doskonale wszystkich „prowoderów“, idących tajnemi przesmykami na czele bandy „muzykantów“, niosących kontrabandę, która w żargonie miejscowym zowie się „pekele“. Sunie taki prowoder, niczem wilk w miocie, węsząc wszędzie „szmekera“ — strażnika i „poimczyka“ — szpiega, otrzymującego nagrodę za wykrycie nieoclonych towarów. Skradając się i narażając wolność swoją i życie, przemytnik liczy ściśle, jak wysokie „ryzyko“ zapłacą mu chciwi kupcy za przemycone z Prus lub Litwy papierosy, cygara, lekarstwa, kokainę i jedwab... Wiedzą o tem wszyscy Mazurzy, Białorusini, Litwini i Kurpie, a jednak nikt słowa nie piśnie, chyba że do „poimczyków“ przystanie, ale niebezpieczna to karjera, wokoło której zgęszcza się coraz bardziej atmosfera zemsty, nie liczącej się z niczem i nie cofającej się przed niczem, choćby to miała być robota „mokra“ lub „czerwona“, bo krwią przypieczętowana. O puszczańsko-pogranicznych „Janosikach“ krążą nieraz legendy, a niejeden „prowoder fartowy“ lub „muzykant“ udały, urodziwy i bogaty zakłóca spokojny sen krasawic z puszcz Augustowskiej, Knyszyńskiej i Zielonej..., gdzie przemytnicy, ścigani przez straż graniczną, przepadają bez śladu i wieści.