Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprzedał, aż puszcza hen, poza Zarzeczany, Bezwodniki i Hłuszki cofnęła się ku rzece Kołonnie i Narwi. Podobno z samym Lonisem o plany długo się targował dziedzic świsłocki. Historycy nie wykryli jeszcze prawdziwego budowniczego, który dawny pałac tyszkiewiczowski w oddali od folwarku świsłockiego wzniósł i ozdobił, ale pałac — i to piękny, ponoć, pałac stanął, a stęskniony „pan na Świsłoczy“ popędził do Warszawy po nadobną małżonkę, która tymczasem usilnie zabiegała o zaszczyt bywania na zebraniach loży wolnomularskiej, gdzie działy się rzeczy tajemnicze, bardzo dziwne, bardzo lekkomyślne i, jak szeptano sobie na ucho, — niecnotliwe. Rozbawiona pani, którą zachwycał się Dillon, musiała więc odbyć nową pielgrzymkę do ustronia świsłockiego. Przybyła, obejrzała pałac i, marszcząc ironicznie ukarminowane usteczka z aksamitną muszką w prawym ich kąciku, zauważyła, że brakuje jeszcze parku, któryby miał aleje strzyżone, piaskiem posypane, sadzawki i altany dla dumań słodkich i melancholijnych. Świegotała potem długo o Łazienkach i Łowiczu, o Paryżu i Dreźnie, rzucając