Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzibę w spróchniałej dziupli dębowej; w innem znów miejscu — na tajemnych wiszarach i sapiskach bezdennych, tańczyły złudne korowody majaków mglistych i kraśnych płomyków migotliwych, a tam oto — z mrocznej toni jezior cichych i głębokich — wynurzały się rusałki-wodnice, zwodnice i wabiły człowieka bielą nagich ciał, namiętnym głosem i żądzą źrenic otchłannych. Kapłani ludów nieznanych ofiarę czynili bogom, krew zwierzęcą i ludzką lejąc na głazy prastare, ukryte w uroczyskach niedostępnych i w gajach, Perkunowi, Światyborowi i Prowe poświęconych. Za każdym pniem dębu, sosny i świerka, w stłoczonej gmatwaninie podszytu, po jarach i kaleniach czaił się mieszkaniec puszczański. W ciszy leśnej warczał kamień, znienacka z procy ciśnięty, ze świstem mknęła strzała pierzasta i z głuchym jękiem padał człek obcy, przebity oszczepem lub zdzielony toporem z zasadzki. Na konary najwyższych sosen wdrapywał się niedźwiedź bury, pszczołołupiec chciwy, i łapą rozwalał misternie dziane barcie miodowe lub sapał i mruczał, rozdzierając zdybanego w haszczach jelenia. Grządy sobie wydeptywały poprzez bajory puszczy mocarne żubry i łosie rosochate, idące z wodopojów na żerowiska albo na tajemne biele, gdzie w dni