Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

administracji, służby, gajowych i strzelców i również dobre — dla „pieczeniarzy“, bo hufiec ich cały żywił i „opatrunkiem obdarzał“ dziedzic świsłocki. Gospodarzył tęgo i sprytnie, aczkolwiek z domu swego nie ruszał się bodaj wcale, toteż zatył się tak straszliwie, że nawet Trembecki na jego widok „spocił się i zmiękł“. Od czasu do czasu jechał karocą do Hłuska i Lichosielców, aby stamtąd udać się do klasztoru Bazyljanów, których popierał i wzbogacał, żądając, aby oświecali ludność okoliczną. Raz tylko wybrał się „pan na Świsłoczy“ do Warszawy na zaproszenie Czartoryskich i tam rozkochał się na całe życie w siostrze ks. Józefa Poniatowskiego. Rozmiłował się — i w związek małżeński z nią wstąpił, marząc o szczęściu w swej włości puszczańskiej. Lecz nic nie wynikło z marzeń Tyszkiewicza, choć Bazyljanie osobne nabożeństwa nawet na intencję młodej pary ustalili. Dama z dworu Stanisława Augusta, najprawdziwsza dama rokoka, żyjąca z dnia na dzień, jak barwny motyl, przeraziła się widokiem „hłuszy“ i „des environnements rudes“ świsłockich. Po kilku tygodniach pobytu wyfrunęła z gniazdka i powróciła „pod Blachę“, na „asamble“ Zamku i „amusementa“ łazienkowskie. Na pożegnanie bąknęła od niechcenia, ot tak, aby tylko coś powiedzieć, że w Świsłoczy „nie masz miejsca, aby umieścić herby Leliwa i Ciołek“ i przyjąć godnie „persony znakomite“, jak to zwykła czynić ciocia — „pani krakowska“ — hetmanowa Branicka, w swym „Wersalu“ białostockim. Ha! Słowo upragnionej kobiety posiada wielką moc... Odczuł to na sobie „pan na Świsłoczy“ i co tchu zabrał się do roboty. Pełnemi garściami wyrzucał rulony dukatów, sporo lasu Żydom na wyręby