Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spostrzegł to ojciec i, uśmiechając się do chłopaka, powiedział:
— Za dziesięć minut dojedziemy już do osady Bangui, gdzie moi przyjaciele oczekują na nas z obiadem. Głodny jesteś, Jureczku?
Chłopak popatrzył na ojca i, pochyliwszy się, ucałował go w rękę, trzymającą kierownicę.
— Jechałbym tak z tatusiem przez całe... całe życie! — szepnął gorąco.
— To dobre na tymczasem, póki jesteś jeszcze mały — rzekł ojciec poważnym głosem — lecz za kilka lat musisz już jechać sam — własną drogą i o własnych siłach, synku!
Westchnęli obaj i umilkli znowu.
Wkrótce ujrzeli pierwsze zabudowania dużej osady murzyńskiej — Bangui.
Na przeciwległym brzegu potoku, przepływającego koło wsi, stał otoczony ciemno-zielonemi mangowcami biały dom europejski o oknach, zasłoniętych żaluzjami.
Samochód, okrążywszy trawnik z rosnącem pośrodku drzewem bananowem, zatrzymał się przed zacienioną werandką.